Skocznia widmo siedzibą WKN
Do najbardziej czasochłonnych spraw w latach 50 i 60-tych miała z czasem należeć skocznia igielitowa na Mokotowie. Ze skocznią tą wiąże się jeden z największych paradoksów życia sportowego. Poczęta w pierwszych latach pięćdziesiątych w okresie gigantomanii sportowej przez inżynierów Strachockiego i Cywińskiego, znalazła swych orędowników wśród działaczy b. SN. Budowlanych. Projekt budowy realizowano przy stałym sprzeciwie działaczy kolejnych wcieleń klubu, a więc SN Ogniwo, SH Sparty i WKN. Budowa ciągnęła się latami - zaniżone skandalicznie kosztorysy zamiast pomóc zdecydowanie zaszkodziły budowie i każdy bał się jej dotknąć, wietrząc wcześniej czy później prokuratorską interwencję. I właśnie największym paradoksem jest chyba to, że na placu narciarskich bojów stolicy została niedokończona "skocznia-widmo" i jedyny ocalały z reorganizacyjnych eksperymentów — WKN.
Tak oto trud dokończenia rozgrzebanej, zabałaganionej budowy wzięli na swe barki ci, którzy od samego początku byli przeciwni jej budowie. WKN poczuł się niejako zmuszony do tej decyzji, a zmusiła go do tego jego.. bezdomność. Tak się bowiem jakoś składało, że do częściowego zakończenia budowy skoczni w roku 1958, najliczniejszy jednosekcyjny klub w Polsce miał wielu protektorów ściskających dłonie, gdy gratulowano mu sukcesów, ale zainteresowanie się natychmiast kończyło, gdy działacze WKN rozpoczynali rozmowę o własnym lokalu. Mając 700 członków WKN tułał się po gościnnych pokojach Związku Zaw. Pracowników Społecznych, na poddaszu CHPD na Nowogrodzkiej, w piwnicach Ministerstwa Finansów na Świętokrzyskiej, przejściowych bramach Polskiego Radia na Naokowskiego, nie mówiąc już o przystani nad Wisłą, klicie na stadionie w al. Niepodległości, strychu w Ministerstwie Rolnictwa na Wspólnej i pokoju szoferów w gmachu NIK przy Litewskiej. Ze wszystkich tych lokali wcześniej czy później WKN był wyrzucany. I tak zrodziło się pragnienie, aby mieć wreszcie pierwszy po wojnie własny lokal na niechcianej skoczni.
Nie bez znaczenia był też fakt, że posiadanie własnego pierwszego w Polsce igielitu dawało Klubowi kolosalną szansę szkoleniową, w tej dotąd w stolicy nie uprawianej poważnie konkurencji. Nie miejsce tu na opisywanie wszystkich perypetii i olbrzymiego wysiłku włożonego w jako takie doprowadzenie skoczni do porządku. Udało się to po pięcioletniej morderczej walce, w którą włączyła się prasa, zaś efekt końcowy był taki, że red. Cezary Chlebowski, naraził się swymi artykułami prasowymi obnażającymi beztroskę władz sportowych i budowlanych. Budowa nigdy nie została zakończona zgodnie z pierwotnym planem, ale skocznię ostatecznie oddano do użytku, a to w ogromnej mierze zasługa właśnie Cezarego Chlebowskiego, ówczesnego prezesa WKN.
26 września 1959 roku zawodnicy kadry narodowej oddali pierwsze skoki na tej skoczni. Została utworzona szkółka skokowa przy WKN, a od 1962 roku wesło do tradycji uroczyste otwarcie sezonu narciarskiego Klubu wspólnie z WOZN na mokotowskiej skoczni.
Pierwsi trenerzy skoczków WKN - Leszek Potoczek, a następnie Stanisław Majoch doprowadzili wkrótce do takiej formy ćwiczącą młodzież, że brała ona udział w różnych zawodach, a niektórzy z wychowanków próbowali sił nawet na Dużej Krokwi z Zakopanem. Pojawiły się nawet talenty w tej dyscyplinie: Wojtek Zabawa, Zbyszek Suchan, Paweł Góralczyk i wielu innych.
Dużą szkodę Klubowi przyniosły ciągłe zmiany organizacyjne, które rzekomo miały sprzyjać rozwojowi działalności. W 1958 roku zostały rozwiązane zrzeszenia sportowe, powstały federacje klubów związkowych. Klub przeszedł pod opiekę Federacji Sportowej "Sparta", a po rozdzieleniu Federacji w 1965 roku na polecenie Centralnej Rady Związków Zawodowych 5 klubów, w tym WKN, znalazło "opiekę" w Zwiazku Zawodowym Pracowników Państwowych i Społecznych, która trwała do około 1980 roku.
Pomimo starań klubowiczów, nierozwiązana pozostała sprawa parceli WKN na Polanie Chochołowskiej. Pisał o tym w 1957 roku na łamach tygodnika "Sportowiec" red. Krzysztof Blauth, wielki miłośnik narciarstwa, Prezes Nrciarskiego Klubu Dziennikarzy "Kaczka": "Spalone przez Niemców schronisko na Chochołowskiej zostało odbudowane w 1953 na parceli i częściowo z maateriałów WKN. Znajduje się ono obecnie w administracji PTTK — przynosząc spory deficyt. Obecnie PTTK oddaje wiele schronisk i stacji turystycznych prywatnym dzierżawcom. Uważamy, że w tej sytuacji schronisko na Chochołowskiej powinno się znaleźć z powrotem w administracji WKN, który ubiegając się o to zapewnia zmniejszenie deficytu i racjonalniejszą gospodarkę". Ale PTTK - gospodarz i użytkownik obiektu - nie zrobił nic, nie wyszedł naprzeciw ani jednej z licznych inicjatyw WKN, aby w jakiejkolwiek choćby symbolicznej formie umożliwić powrót tego zasłużonego Klubu w rejon jego pierwszego i pionierskiego działania.
W ramach obchodów jubileuszu XXXV—lecia Klubu w 1958 roku, delegacja tuż przy wejściu do schroniska posadziła 7 symbolicznych limb, a na ścianie budynku wmurowano tablicę mówiącą, że drzewa te są hołdem złożonym członkom, założycielom WKN i budowniczym przedwojennego schroniska, którzy zginęli w czasie II wojny światowej.